Gwiezdne uniwersum, które zeszło ze ścieżki. Star Trek: Sekcja 31 – recenzja przedpremierowa
Star Trek: Sekcja 31 już jutro debiutuje na platformie SkyShowtime. Miałem okazję obejrzeć film wcześniej i już dzielę się z wami moją przedpremierową opinią. Współczesne hollywoodzkie franczyzy desperacko poszukują nowych ścieżek rozwoju, a najnowsza odsłona uniwersum Star Trek stanowi wymowny przykład aktualnych problemów przemysłu rozrywkowego. Film Star Trek: Sekcja 31, zrealizowany dla platformy Paramount+ z oscarową Michelle Yeoh w roli głównej, miał być śmiałym krokiem w przyszłość dla legendarnej serii science fiction. Zamiast tego otrzymujemy produkcję, która paradoksalnie ukazuje, jak łatwo zatracić fundamentalne wartości budujące przez dekady tożsamość Star Treka. Sam wybór głównej bohaterki wzbudza kontrowersje wśród oddanych fanów serii. Philippa Georgiou, postać przeniesiona z alternatywnego Wszechświata, gdzie jako bezwzględna imperatorka dopuszczała się masowych zbrodni, wydaje się problematycznym wyborem na protagonistkę. Historia odkupienia tyrana mogłaby stanowić fascynujący materiał na ambitny dramat science fiction, jednak twórcy wyraźnie nie mieli ambicji lub odwagi, by zmierzyć się z moralnym ciężarem takiej opowieści. Star Trek: Sekcja 31 i jego narracja na rozdrożu Film Olatunde'a Osunsanmi próbuje łączyć historię odkupienia ze szpiegowskim thrillerem i przygodowym filmem o napadzie. Koncepcja ukazania bardziej „przyziemnej”, szpiegowskiej strony uniwersum Star Trek jest intrygująca i potencjalnie wartościowa. To niebanalne połączenie gatunków mogłoby zaowocować świeżym spojrzeniem na uniwersum, jednak scenariusz Craiga Sweeny'ego nie wykorzystuje tego potencjału. Struktura narracyjna, mechanicznie podzielona na trzy akty, przypomina bardziej rozciągnięty telewizyjny odcinek niż przemyślaną historię kinową. Fabuła skupia się na misji przechwycenia śmiercionośnej broni biologicznej – Godsend – którą Georgiou stworzyła w czasach swojego tyrańskiego panowania. To obiecujący punkt wyjścia, który mógłby posłużyć do głębszej eksploracji tematów odpowiedzialności, winy i możliwości odkupienia. Zamiast tego otrzymujemy ciąg przewidywalnych zwrotów akcji i powierzchownych dialogów, które sprawiają wrażenie napisanych pod kątem generowania memów niż budowania przekonującej narracji. Michelle Yeoh, świeżo po zdobyciu Oscara za kreację w „Everything Everywhere All at Once”, wnosi do filmu swoją charakterystyczną charyzmę i fizyczną sprawność. Jej obecność przykuwa uwagę, jednak nawet tak utalentowana aktorka nie jest w stanie przezwyciężyć ograniczeń scenariusza. Jej Georgiou, która w „Star Trek: Discovery” była fascynującą antagonistką o złożonej motywacji, zostaje tutaj zredukowana do roli jednowymiarowej bohaterki akcji, której próby odkupienia wydają się powierzchowne i mało wiarygodne. Szczególnie problematyczny jest sposób ukazania przeszłości Georgiou. Retrospekcje przedstawiające jej drogę do władzy, włącznie z brutalnym mordem własnej rodziny, mają charakter melodramatyczny, bez prawdziwej próby zmierzenia się z psychologicznym ciężarem tych czynów. To symptomatyczne dla szerszego problemu filmu – tendencji do trywializowania poważnych tematów na rzecz efektownej akcji. Zespół bez chemii https://youtu.be/63k1Otp9qtM Towarzysząca Georgiou grupa Sekcji 31 prezentuje się niejednolicie, choć nie brakuje w niej jasnych punktów. Wyróżnia się Sam Richardson w roli zmiennokształtnego Quasi – aktor znakomicie balansuje między humorem a powagą, wnosząc do filmu potrzebną dozę autentyczności. Jego interpretacja pokazuje, jak można połączyć lżejszy ton z szacunkiem dla materiału źródłowego. Pozostali członkowie zespołu, w tym brutalny żołnierz w egzoszkielecie Zeph (Robert Kazinsky) czy sterująca androidalnym ciałem istota Fuzz (Sven Ruygrok), mimo zaangażowania aktorów, nie wykraczają poza utarte schematy. Na uznanie zasługuje także Kacey Rohl jako Rachel Garrett, postać znana fanom jako przyszła kapitan Enterprise-C. Mimo ograniczonego materiału, aktorka tworzy przekonującą kreację, która nie tylko oddaje sprawiedliwość ikonicznej postaci, ale także wnosi do filmu element autentycznego dziedzictwa Star Treka. Jej rola pokazuje, jak umiejętnie można włączyć elementy kanonu do nowej historii. Wizualna niespójność Pod względem realizacyjnym „Section 31” charakteryzuje się nierównym poziomem typowym dla wysokobudżetowych produkcji telewizyjnych. Sceny akcji, choć zrealizowane poprawnie, nie wykorzystują w pełni potencjału Michelle Yeoh. Jej talent do choreografii walk, znany z takich filmów jak „Przyczajony tygrys, ukryty smok", zostaje przytłumiony przez chaotyczny montaż i nadmiar efektów specjalnych. Warstwa wizualna balansuje między estetycznym dziedzictwem Star Treka a współczesnymi trendami w kinie science fiction. Niestety, zamiast twórczej syntezy tych wpływów, otrzymujemy niespójną kompozycję, w której futurystyczne technologie i międzygwiezdne podróże ukazano z pewną dozą efektowności, lecz bez głębszego przemyślenia ich funkcji w uniwersum. Dźwięk i muzyka

Star Trek: Sekcja 31 już jutro debiutuje na platformie SkyShowtime. Miałem okazję obejrzeć film wcześniej i już dzielę się z wami moją przedpremierową opinią.
Współczesne hollywoodzkie franczyzy desperacko poszukują nowych ścieżek rozwoju, a najnowsza odsłona uniwersum Star Trek stanowi wymowny przykład aktualnych problemów przemysłu rozrywkowego. Film Star Trek: Sekcja 31, zrealizowany dla platformy Paramount+ z oscarową Michelle Yeoh w roli głównej, miał być śmiałym krokiem w przyszłość dla legendarnej serii science fiction. Zamiast tego otrzymujemy produkcję, która paradoksalnie ukazuje, jak łatwo zatracić fundamentalne wartości budujące przez dekady tożsamość Star Treka.
Sam wybór głównej bohaterki wzbudza kontrowersje wśród oddanych fanów serii. Philippa Georgiou, postać przeniesiona z alternatywnego Wszechświata, gdzie jako bezwzględna imperatorka dopuszczała się masowych zbrodni, wydaje się problematycznym wyborem na protagonistkę. Historia odkupienia tyrana mogłaby stanowić fascynujący materiał na ambitny dramat science fiction, jednak twórcy wyraźnie nie mieli ambicji lub odwagi, by zmierzyć się z moralnym ciężarem takiej opowieści.
Star Trek: Sekcja 31 i jego narracja na rozdrożu

Zespół bez chemii
https://youtu.be/63k1Otp9qtM Towarzysząca Georgiou grupa Sekcji 31 prezentuje się niejednolicie, choć nie brakuje w niej jasnych punktów. Wyróżnia się Sam Richardson w roli zmiennokształtnego Quasi – aktor znakomicie balansuje między humorem a powagą, wnosząc do filmu potrzebną dozę autentyczności. Jego interpretacja pokazuje, jak można połączyć lżejszy ton z szacunkiem dla materiału źródłowego. Pozostali członkowie zespołu, w tym brutalny żołnierz w egzoszkielecie Zeph (Robert Kazinsky) czy sterująca androidalnym ciałem istota Fuzz (Sven Ruygrok), mimo zaangażowania aktorów, nie wykraczają poza utarte schematy. Na uznanie zasługuje także Kacey Rohl jako Rachel Garrett, postać znana fanom jako przyszła kapitan Enterprise-C. Mimo ograniczonego materiału, aktorka tworzy przekonującą kreację, która nie tylko oddaje sprawiedliwość ikonicznej postaci, ale także wnosi do filmu element autentycznego dziedzictwa Star Treka. Jej rola pokazuje, jak umiejętnie można włączyć elementy kanonu do nowej historii.Wizualna niespójność
Pod względem realizacyjnym „Section 31” charakteryzuje się nierównym poziomem typowym dla wysokobudżetowych produkcji telewizyjnych. Sceny akcji, choć zrealizowane poprawnie, nie wykorzystują w pełni potencjału Michelle Yeoh. Jej talent do choreografii walk, znany z takich filmów jak „Przyczajony tygrys, ukryty smok", zostaje przytłumiony przez chaotyczny montaż i nadmiar efektów specjalnych. Warstwa wizualna balansuje między estetycznym dziedzictwem Star Treka a współczesnymi trendami w kinie science fiction. Niestety, zamiast twórczej syntezy tych wpływów, otrzymujemy niespójną kompozycję, w której futurystyczne technologie i międzygwiezdne podróże ukazano z pewną dozą efektowności, lecz bez głębszego przemyślenia ich funkcji w uniwersum.Dźwięk i muzyka w służbie konwencji
Oprawa muzyczna, mimo technicznej poprawności, nie pozostawia trwałego wrażenia. Brakuje jej charakterystycznych motywów, które przez dekady kształtowały tożsamość dźwiękową Star Treka. Zamiast tego słyszymy uniwersalną ilustrację muzyczną, która mogłaby towarzyszyć dowolnemu współczesnemu filmowi akcji science fiction. Efekty dźwiękowe, choć zawierają rozpoznawalne elementy z uniwersum Star Trek – odgłosy transportera czy dźwięki komputerów pokładowych – wydają się być wykorzystane bardziej jako nostalgiczne odniesienia niż integralny element świata przedstawionego.Moralne dylematy w próżni

Technikalia
Realizacyjnie film prezentuje standardy charakterystyczne dla współczesnych produkcji streamingowych. Scenografia i kostiumy, choć funkcjonalne, pozbawione są wyrazistego charakteru, który cechował najlepsze odsłony serii. Efekty specjalne nie dorównują poziomem kinowym produkcjom franczyzy, co szczególnie uwidacznia się w scenach kosmicznych i sekwencjach akcji. Szczególne zastrzeżenia budzi montaż. Chaotyczne przejścia między scenami i nadużywanie retrospekcji zaburzają rytm narracji zamiast budować napięcie. Częste przypominanie widzom o wydarzeniach sprzed kilku minut poprzez powtórki świadczy o braku zaufania do inteligencji odbiorcy. Artystyczne kompromisy poczynione w imię szerokiej dostępności podkreślają szerszy problem współczesnej telewizji – tendencję do ujednolicania treści i unikania śmiałych wyborów kreatywnych. W czasach, gdy serialowe hity pokroju „Sukcesji" czy „The Last of Us" udowadniają, że ambitna telewizja może przyciągać masową widownię, zachowawczość „Section 31" rozczarowuje szczególnie.Podsumowanie
