Karol Jachymek: Zamiast zabierać smartfony, uczmy sprawczości w mediach cyfrowych
Rodzice i nauczyciele mają przerąbane – wszędzie słyszymy ostrzeżenia, a rzadko kto mówi o tym, że media cyfrowe mogą być również świetnym narzędziem pozytywnie wpływającym na nasze relacje czy dobrostan. Myślenie o mediach wpływa na nasze przekonania Sonia Gulina, dziennikarka Android.com.pl: Rodzice często mówią: „odłóż ten telefon”. Karol Jachymek, ekspert w obszarze kultury młodzieżowej: Popularna narracja […] Artykuł Karol Jachymek: Zamiast zabierać smartfony, uczmy sprawczości w mediach cyfrowych pochodzi z serwisu ANDROID.COM.PL - społeczność entuzjastów technologii.


Rodzice i nauczyciele mają przerąbane – wszędzie słyszymy ostrzeżenia, a rzadko kto mówi o tym, że media cyfrowe mogą być również świetnym narzędziem pozytywnie wpływającym na nasze relacje czy dobrostan.
Myślenie o mediach wpływa na nasze przekonania
Sonia Gulina, dziennikarka Android.com.pl: Rodzice często mówią: „odłóż ten telefon”.
Karol Jachymek, ekspert w obszarze kultury młodzieżowej: Popularna narracja na temat wpływu mediów cyfrowych nie jest zgodna z tym, co mówią badania. Jesteśmy w dziwnym punkcie – debata publiczna często odbiega od tego, co twierdzą naukowcy. Dyskusja jest rozogniona, zwłaszcza że w zeszłym roku wyszła głośna książka Jonathana Haidta „The Anxious Generation”, w której jednoznacznie pokazał, że media cyfrowe mają negatywny, a nawet druzgocący wpływ na zdrowie psychiczne młodych osób.
W międzyczasie głos zabrali jednak świetni eksperci – Andrew Przybylski, Candice Odgers, Pete Etchells – którzy polemizowali z Haidtem twierdząc, że wyciągnięte przez niego wnioski są nieuprawnione i nie mają silnego poparcia w dowodach naukowych.
Czyli Haidt się myli, a media cyfrowe nie szkodzą?
Sporo ekspertów mówi, że Haidt myli korelację z przyczynowością i nadinterpretuje dostępne badania. To pokazuje, jak myślenie o mediach cyfrowych wpływa na nasze przekonania. Jeżeli jednak spojrzymy na różne analizy – polecam ciekawy artykuł Jeffreya Halla „Ten Myths About the Effect of Social Media Use on Well-Being”– zauważymy, że wiele przekonań o szkodliwości mediów nie ma solidnego oparcia w nauce.
Brak dowodów nie oznacza oczywiście, że mamy ignorować potencjalne lub istniejące problemy. Ale zbiorowe przekonania bardzo różnią się od tego, co faktycznie mówi nauka i rzetelna debata ekspercka. Dlatego tak bliskie jest mi podejście „to zależy” – bo jesteśmy bardzo różni i mamy bardzo różne potrzeby w kontekście używania mediów cyfrowych.
Mam pewne wyobrażenie, z czego biorą się nasze przekonania: tutaj straszenie pedofilem, który podszywa się pod rówieśnika, tam bombardowanie artykułami, które mają ostrzec przed wyłudzeniem danych. Ja sama jestem przerażona możliwościami, jakie dają media cyfrowe – kilka dni temu udało mi się wygenerować przepis na kokainę i instrukcję zabójstwa kolegi.
Swoją książkę kończę dość prowokacyjnym cytatem Doroty Masłowskiej: „Bardzo wiele rzeczy się dzieje, ale również zdumiewająco wiele rzeczy na świecie się nie dzieje”. Naukowcy nie twierdzą, że media cyfrowe nigdy nie mogą być szkodliwe.
Sama kategoria „media cyfrowe” w naszych rozmowach stała się pomieszaną miksturą bardzo różnych problemów. Często treści, które młodzi ludzie mogą znaleźć czy oglądają w internecie, są najmniejszym problemem. Bo media mogą być przecież narzędziem hejtu, cyberprzemocy, dystraktorem czy sposobem ucieczki. Ale też nie muszą.
Rozmawiajmy o silne współczesnego internetu
A jednak ma pan dość pozytywne podejście do mediów cyfrowych.
Pani to nazywa pozytywnym, ja raczej staram się racjonalizować debatę. Rodzice i nauczyciele mają przerąbane – wszędzie słyszymy ostrzeżenia, a rzadko kto mówi o tym, że media cyfrowe mogą być również narzędziem pozytywnie wpływającym na nasze relacje czy dobrostan. Potrzebujemy zatrzymać się i pomyśleć, jak ograniczyć szkody, a jednocześnie wykorzystać potencjał technologii.
Czasem mam wrażenie, że rodzice czy nauczyciele myślą: „Wprowadzi się zakaz używania smartfonów dla dzieci i problem z głowy”.
Dzisiejsi rodzice to pokolenie, które nie dorastało w cyfrowym świecie, a reakcją na nieznane często jest strach.
Według definicji Marca Prensky’ego cyfrowi tubylcy to w gruncie rzeczy osoby, które urodziły się po 1980 roku, czyli również my – dzisiejsi czterdziestolatkowie czy trzydziestolatkowie. Ale zgadzam się z panią i myślę, że bywa to sporym problemem. Zresztą nie tylko dla rodziców – kolejne pokolenia wychowują się w internecie, który bardzo dynamicznie się zmienia, przez co trudno za nim nadążyć i go badać.
Skoro trudniej go badać, to co możemy robić?
Rozmawiać o sile współczesnego internetu. O rzeczywistości mediów cyfrowych i smartfonach, które są przecież gigantycznymi maszynami. Mają dostęp nie tylko do świata, ale też do nas na wielu poziomach. Powiedzenie, że jesteśmy uwikłani, to mało. Nasze życie medialne jest dyktowane przez korporacje, które na nas zarabiają.
Potrzebujemy regulacji – zarówno dla korporacji, jak i użytkowników. Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Mam wrażenie, że przy wprowadzaniu czy dyskutowaniu na temat zakazów panuje chaos. Każdy inaczej rozumie „zakaz używania mediów cyfrowych”, a debaty sprowadzają się do emocji.
„Większość z nas potrzebuje czasem poscrollować”
Wciąż skupiamy się na negatywnych stronach social mediów. A to racjonalne podejście, o którym pan mówił?
Media cyfrowe mają potencjał edukacyjny, rozrywkowy, budują wspólnotę. Tworzą też specyficzny dyskurs. Ale każdą z tych funkcji można naturalnie podważyć. Jeśli rodzina mieszkająca pod jednym dachem non-stop siedzi z nosami w smartfonach i poza mediami cyfrowymi świata nie widzi, nie jest to zbyt pozytywna sytuacja. Ale jeśli te same smartfony pozwalają im na codzienny, żywy i regularny kontakt z krewnymi za granicą, to przecież nie można im powiedzieć: „Proszę z nich korzystać jak najmniej, a najlepiej je w ogóle odłożyć”.
Zawsze mówię, żeby relacja ze smartfonem była jakościowa. Większość z nas potrzebuje czasem poscrollować, obejrzeć śmieszne filmiki. Ważne, by kształtować dobre nawyki i przestać traktować smartfony jak największe zło tego świata.
Pewnie każdy z nas potrafiłby wskazać znacznie więcej innych, niekiedy dużo bardziej poważnych wyzwań, które w negatywny sposób wpływają na nasz dobrostan czy zdrowie psychiczne. Choć często w pierwszym odruchu myślimy właśnie o internecie, mediach cyfrowych i smartfonach.
A jednak często się słyszy, że dzieci w ogóle nie powinny mieć dostępu do smartfonów.
Nie trzeba od razu dawać telefonu na własność kilkuletniemu dziecku. To raczej mocno problematyczna praktyka. Wszystko zależy od dojrzałości dziecka i jego umiejętności korzystania z urządzenia.
Cenię jednak model edukacji, w którym ekran jest elementem codzienności, ale nie elementem fetyszyzowanym. Telefon nie staje się źródłem szczęścia, ale jednym z wielu narzędzi, które pomagają wzmacniać dobre strony sytuacji, w której się znajdujemy.
W pułapce algorytmów
Więc instaluję Messengera, Facebooka i Instagrama, żeby być w kontakcie z rodziną i oglądać zdjęcia wnuków. W tym samym momencie wpadam w pułapkę, o której pan mówił: tu algorytm podrzuca mi treści i mnie polaryzuje, tam wykorzystują moje dane. Chcę dobrze, a wychodzi jak zawsze.
Często słyszymy, że jesteśmy bezradni wobec wielkich korporacji. I to prawda. Nie wiemy, co dzieje się z naszymi danymi, wpadamy w tunele algorytmiczne, doomscrolling, zalew szkodliwych treści. Dlatego ważne jest uczenie dzieci sprawstwa w mediach cyfrowych.
Jak może to zrobić rodzic, który sam niewiele wie o technologii?
Zapytać: „A jak myślisz, dlaczego ten film jest podobny do poprzedniego? Zobacz. Bo algorytm zauważył, że lubisz takie treści. W jaki sposób nauczyć go, żeby na ekranie pojawiało się więcej innych materiałów?”.
Wtedy młody człowiek widzi, że nasze decyzje w internecie mogą mieć znaczenie. Powinniśmy protestować przeciwko bezkarności wielkich korporacji, ale też uczyć, jak sprawczo podchodzić do tematu mediów cyfrowych.
Bardzo często mówimy o szkodliwych wzorcach dotyczących ciała. Możemy zastanowić się wspólnie z dzieckiem, dlaczego cieszą się one największym zainteresowaniem. Popatrzymy na liczbę polubień i zaczniemy rozmawiać na ten temat: jak takie szkodliwe treści ignorować i jak zastąpić je jakościowymi. Nauczymy algorytm, aby pokazywał nam inne rzeczy.
Słyszałem o nauczycielach, którzy specjalnie zadają uczniom konkretne treści do wyszukania, żeby w ich bańkach zaczęło pojawiać się więcej jakościowego kontentu – to swego rodzaju zatruwanie algorytmów.
Zupełnie inne podejście niż to, które pamiętam ze swoich lat szkolnych.
Edukacja medialna często skupia się na narracji, że media nam szkodzą i że jesteśmy wobec nich bezradni. Bardzo rzadko dajemy uczniom narzędzia, które pokażą, jak radzić sobie z obecną sytuacją – jednocześnie nie negując czy nie podważając ich kultury cyfrowej.
To jest paląca potrzeba, żeby edukacja medialna zrozumiała kontekst naszego funkcjonowania. Bo łatwo jest powiedzieć, że dnia na dzień zrezygnujemy z mediów, ale trudniej to wdrożyć. Dlatego najlepiej jest to robić małymi krokami – chociaż wcale nie musimy całkowicie rezygnować z mediów.
The Social Dilemma?
Szkoda, że taka świadomość wchodzi dopiero teraz. Jako nastolatka byłam przekonana, że coś jest ze mną nie tak, bo w internecie nie widziałam ciał podobnych do mojego. Myślałam, że jedyną drogą do szczęścia jest ekstremalna szczupłość. Więc klikałam treści o odchudzaniu, katorżniczych dietach, głodówkach. Szkolenie algorytmu wydaje mi się niesamowitym pomysłem, który mógłby uchronić młodych przed wciągnięciem w podobną spiralę.
To pokazuje dwie rzeczy. Z jednej strony – że powinniśmy głośno domagać się, aby wdrożone zostały regulacje, które trudno będzie obejść wielkim korporacjom. Z drugiej – powinniśmy uczyć dzieci sprawstwa, zgłaszania szkodliwych treści czy rozmawiania o nich z nami dorosłymi.
A przecież internet bywa tematem tabu – dzieci często wstydzą nam się przyznać, że widziały coś, co je w jakiś sposób poruszyło, bo przewidują, że nasza reakcja będzie nadmierna lub nieadekwatna.
Korporacje nie powinny wprowadzać nas w doomscrolling. Nie powinno być sytuacji, w której młoda dziewczyna jest bombardowana treściami o zaburzeniach odżywiania na podstawie swojej historii wyszukiwania. Ale równocześnie powinniśmy uczyć podmiotowego funkcjonowania w internecie, rozumiejącego te mechanizmy, tego jak mogą na nas wpływać i co możemy z tym zrobić.
Co jest w takim razie naszą walutą w internecie?
Treści reklamowe, które się w międzyczasie pojawiają, zaangażowanie w kontekście bycia w samej aplikacji i dane, które sprzedajemy, klikając w odpowiednie treści. Nie tylko zresztą w sytuacjach marketingowych, ale też politycznych.
Internet to bardzo złożona rzeczywistość, w której nasza obecność wydaje się przezroczysta: wchodzimy na TikToka i w ogóle za to nie płacimy. Siedzimy na nim kilkanaście godzin, przewijamy. Ale internet nigdy nie jest darmowy: płacimy uwagą, zaangażowaniem, naszymi danymi. Mógłbym wymienić tych walut całkiem sporo.
Nasza obecność w mediach cyfrowych – co klikamy, kim jesteśmy, jakie dane sprzedaliśmy – to bardzo łakomy kąsek dla korporacji, które na nas zarabiają. Musimy zrozumieć, że ta rzeczywistość nie jest przezroczysta. Wiedza ta może nas oczywiście doprowadzić do tego, że przestaniemy korzystać z Facebooka czy TikToka – i to również jest jak najbardziej w porządku. Ale też nie musi. Na pewno natomiast warto uczyć nasze dzieci rozumienia zasad tej gry, żebyśmy nie byli wobec tej rzeczywistości całkowicie bezradni.
To kojarzy mi się z narracją, która pojawia się w dokumencie „The Social Dilemma”.
Ja mam inne podejście, jestem gdzieś pośrodku – zwłaszcza że sam korzystam z mediów cyfrowych i wiem, że bardzo trudno byłoby nam zrezygnować z Instagrama, na którym oglądamy przecież ulubionych influencerów czy przeglądamy ciekawe profile edukacyjne. Ważne jest dla mnie, abyśmy rozumieli obecność w tych portalach i nauczyli się, że nasze reakcje też mogą mieć znaczenie.
„Młodzi robią dokładnie to, co my”
Jak zweryfikować, czy robimy to, czego naprawdę potrzebujemy? Że dobrze korzystamy z tej cyfrowej przestrzeni?
Proszę zobaczyć, co właśnie się wydarzyło: nasza rozmowa o dzieciach wyewoluowała w opowieść o tym, jak my wszyscy korzystamy z mediów cyfrowych. I to jest cudowne. Bo często zapominamy, że nie tylko młodzi są uwikłani w ten świat. Skupiamy się na nich i nie patrzymy na siebie. A przecież młodzi robią dokładnie to, co my.
Co najlepiej zrobić? Zastanowić się, po co to robimy. Bo niekiedy sięgamy po media cyfrowe bezwiednie. Częsta atrakcyjność i szybkość tego świata powoduje, że smartfon staje się dla nas najłatwiejszym rozwiązaniem.
Za każdym razem, gdy bierzemy tego smartfona do ręki, warto zadać sobie zatem pytanie: po co? Nawet jeśli zdamy sobie sprawę, że bierzemy go do ręki setny raz tego dnia, bo mieliśmy trudną sytuację w szkole czy pracy i chcemy zobaczyć kotki na Instagramie. I tylko one poprawią nam nastrój. Ale proszę zobaczyć – wtedy zrozumiemy naszą potrzebę i będziemy mogli podjąć decyzję, czy rzeczywiście ta czynność jest nam w danym momencie potrzebna.
To nie jest najprostszy sposób na podniesienie dopaminy?
Dopamina w debacie publicznej stała się mocno symboliczną metaforą. Często w naszych głowach staje się ona wręcz synonimem „twardego narkotyku”. Tymczasem jest to równie problematyczna perspektywa. Dopamina jest przecież stałym elementem naszych procesów biologicznych. Znowu nie chodzi mi o to, żeby ignorować kwestię uzależnień. Mamy jednak tendencję do medykalizowana korzystania ze smartfonów: mówimy o dawkach, dozach, substancjach.
Ciekawym przykładem jest tutaj książka Pete’a Etchellsa „Unlocked”, w której przygląda się on różnym mitom dotyczącym czasu ekranowego. Na początku tego roku roku Etchells opublikował zresztą ciekawy, krótki artykulik „How to Build a Healthier Relationship With Your Screen” na łamach „Wired”. Pokazuje w nim, że nasze myślenie o korzystaniu z mediów cyfrowych głównie przez pryzmat uzależnień, nawet jeśli nie jesteśmy od nich uzależnieni, jest sporym problem.
Badacz sugeruje raczej, abyśmy patrzyli na nasze bycie w internecie w kontekście nawyków i starali się przeformułować czy zmieniać te z nich, które są dla nas szkodliwe. Oczywiście o ile możemy to zrobić. Powołam się tutaj na gaming: mamy jakąś ulubioną grę. Ta gra zaczyna przejmować nad nami kontrolę – gramy wieczorem, nie możemy zasnąć i zauważamy, że to negatywnie na nas wpływa. Możemy przestać grać w ogóle, ale to pewnie sprawi, że będziemy mieć na nią jeszcze większą ochotę. Jak się później dorwiemy do komputera, to koniec.
Komunikaty o szkodliwości mediów infekują nasze myślenie
Co możemy zrobić w takiej sytuacji?
Proszę zobaczyć, jak ta sytuacja by wyglądała, gdybyśmy granie przełożyli na inny moment. Zamiast grać tuż przed snem, zarezerwujmy sobie na to czas – na przykład pół godziny – po zakończeniu pracy. Czyli gdy pracujemy do 17:00, zostańmy jeszcze chwilę przy naszym biurku i pograjmy na naszym smartfonie do 17:30. Nagle okaże się, że ta gra może nie być warta tego czasu spędzanego dodatkowo w pracy. Albo że nasza relacja z grą jest na tyle skomplikowana, że zrozumiemy, że potrzebna jest nam pomoc specjalisty.
Mówię o tym dlatego, bo jest to sytuacja, w której kształtujemy niejako nasze sprawstwo. Bardzo często nie jesteśmy świadomi, dlaczego coś robimy, ani nie uczymy naszych dzieci, żeby budowały taką świadomość.
Pytanie „co to ze mną robi?” jest bardzo ważne – im częściej będziemy je sobie zadawali, tym bardziej świadomie będziemy funkcjonować.
A jednak większość głosów mówi o zakazach, ograniczeniach, zagrożeniach i bezpiecznych dawkach. To ciekawy głos wobec tego wszystkiego.
Owszem – media cyfrowe są zaprojektowane tak, aby nas angażować. Ale najbliżej mi do stanowiska, w którym przestajemy opowiadać internet jako coś, co ma nad nami pełną kontrolę, uczymy się za to sprawczo go używać.
Bardzo polecam artykuł „Let’s Stop Shaming Teens About Social Media Use” autorstwa Candice Odgers i Gillian Hayes. Badaczki mówią w nim o tym, że powinniśmy zmienić nasz sposób myślenia o mediach cyfrowych, bo dominująca narracja na ten temat trochę zakrzywia rzeczywistość, w której wszyscy funkcjonujemy.. Nie twierdzę oczywiście, że przestrzeganie przed uzależniającym potencjałem gier czy mediów cyfrowych jest zupełnie niepotrzebne – bo jest ważne i uświadamia nam wiele rzeczy. Ale takie komunikaty jednocześnie infekują nasze myślenie i pokazują codzienność dzieci jako stale zagrożoną niebezpieczeństwami.
A ta codzienność nie jest zagrożona?
To zależy. Naturalnie młode osoby mogą napotkać w mediach cyfrowych na różne wyzwania. Różne elementy tego świata mogą być też dla nich szkodliwe. Rzadko jednak doceniamy to, co w tej rzeczywistości może być dla nich dobre.
Rekomenduję zatem, żebyśmy w trwającej teraz debacie spotkali się pośrodku i pomyśleli, jak radzić sobie z sytuacją, którą mamy. I uczyć się nie tylko nadzorować, ale też racjonalnie funkcjonować w mediach cyfrowych.
Karol Jachymek – ekspert w obszarze kultury młodzieżowej i autor książki „Z nosem w smartfonie. Co nasze dzieci robią w internecie i czy na pewno trzeba się tym martwić?” .
Zdjęcie otwierające: Sonia Gulina / montaż własny
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.
Artykuł Karol Jachymek: Zamiast zabierać smartfony, uczmy sprawczości w mediach cyfrowych pochodzi z serwisu ANDROID.COM.PL - społeczność entuzjastów technologii.