Dorastanie na Marsie [niepublikowany nigdzie indziej fragment książki]

Wyobraź sobie, że gdy twoja najstarsza córka kończy dziesięć lat, zjawia się ekscentryczny miliarder, którego nigdy wcześniej nie spotkałeś, a który chce, by zasiliła skład pierwszej stałej ludzkiej osady na Marsie. Okazało się, że jej szkolne wyniki (oraz analiza genomu, na którą nie przypominasz sobie, byś wyrażał zgodę) zapewniły dziewczynie miejsce w locie na Mars. Córka bez […] Artykuł Dorastanie na Marsie [niepublikowany nigdzie indziej fragment książki] pochodzi z serwisu Nauka To Lubię.

Mar 31, 2025 - 15:16
 0
Dorastanie na Marsie [niepublikowany nigdzie indziej fragment książki]

Wyobraź sobie, że gdy twoja najstarsza córka kończy dziesięć lat, zjawia się ekscentryczny miliarder, którego nigdy wcześniej nie spotkałeś, a który chce, by zasiliła skład pierwszej stałej ludzkiej osady na Marsie. Okazało się, że jej szkolne wyniki (oraz analiza genomu, na którą nie przypominasz sobie, byś wyrażał zgodę) zapewniły dziewczynie miejsce w locie na Mars. Córka bez twojej wiedzy sama zgłosiła się na misję, bo zawsze interesował ją kosmos, a poza tym wszyscy jej przyjaciele już to zrobili. Błaga cię, byś ją puścił.

Zanim odmówisz, zgłębiasz temat. Dowiadujesz się, że na misję rekrutowane są dzieci, gdyż to one, a nie dorośli, lepiej adaptują się do nietypowych marsjańskich warunków, zwłaszcza do niższej grawitacji. Jeśli dzieciaki przeżyją na Marsie okres dojrzewania i związany z nim gwałtowny rozwój, ich ciała przystosują się do tamtejszych warunków w przeciwieństwie do ciał osadników, którzy dotrą jako dorośli. Przynajmniej w teorii. Nie wiadomo, czy dzieci, które dorastały na Marsie, będą mogły wrócić na Ziemię.

Są też inne powody do obaw. Przykładowo promieniowanie. Ziemska flora i fauna ewoluowały pod tarczą ochronną magnetosfery, która pochłania lub odbija większość wiatrów słonecznych, osłabia promieniowanie kosmiczne i zmniejsza ilość innych szkodliwych cząsteczek bombardujących naszą planetę. Mars nie posiada takiej tarczy, a więc znacznie większa ilość szkodliwych cząsteczek przenikałaby do każdej komórki w ciele twojej córki. Inżynierowie pracujący nad projektem wybudowali na Marsie tarcze chroniące osady w oparciu o badania nad dorosłymi astronautami, którzy po spędzeniu roku w przestrzeni kosmicznej mają tylko nieznacznie większe ryzyko zachorowania na raka. U dzieci to ryzyko jest jednak znacznie wyższe, bo ich komórki się rozwijają i dzielą znacznie szybciej, i narażone są na większe ryzyko uszkodzenia. Czy inżynierowie wzięli to pod uwagę? Czy w ogóle prowadzili jakiekolwiek badania nad bezpieczeństwem dzieci? Nic ci na ten temat nie wiadomo.

I jeszcze grawitacja. Ewolucja na przestrzeni wieków zoptymalizowała budowę każdego organizmu, dostosowując go do siły ciążenia na naszej planecie. Od chwili narodzin kości, stawy, mięśnie i układ krążenia każdej istoty rozwijają się przyzwyczajone do niezmiennego, skierowanego w jedną stronę przyciągania ziemskiego. Usunięcie tej siły ma ogromny wpływ na nasze ciało. Mięśnie dorosłych astronautów, którzy spędzili kilka miesięcy w stanie nieważkości ulegają osłabieniu, a ich kości tracą na gęstości. Płyny ustrojowe zbierają się w miejscach, w których nie powinny, jak jama czaszki, wywierając ciśnienie na gałki oczne i zmieniając ich kształt. Na Marsie działa grawitacja, ale wynosi ona tylko 38% tego, czego dziecko doświadczyłoby na Ziemi. Dzieci wychowywane na Marsie musiałyby się zmierzyć z dużym ryzykiem deformacji szkieletów, serc, oczu i mózgów. Czy inżynierowie wzięli pod uwagę podatność dzieci na te zmiany? Nic ci na ten temat nie wiadomo.

A zatem puściłbyś ją?

Oczywiście, że nie. Dochodzisz do wniosku, że wysyłanie dzieci na Marsa, być może w jedną stronę, to szalony pomysł. Który rodzic by się na to zgodził? Firma stojąca za tym projektem ściga się z innymi koncernami o to, kto pierwszy dotrze na Marsa. Jej szefowie raczej nie mają pojęcia o rozwoju dzieci i w nosie mają ich bezpieczeństwo. Co gorsza: „Firma nie wymaga poświadczenia pozwolenia od rodziców”. Jeśli dziecko zaznaczyło pole, że ma zgodę rodzica, może lecieć na Marsa.

Żadna firma nie zabrałaby nam dzieci i nie naraziła ich na niebezpieczeństwo bez naszej zgody, bo inaczej spotkałyby ją potężne konsekwencje prawne. Prawda?

Na przełomie tysiącleci firmy technologiczne mieszczące się na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych stworzyły szereg produktów wykorzystujących gwałtownie rozwijający się Internet. Zmieniły one nasz świat. Zapanował ogólny optymizm technologiczny. Produkty te czyniły życie prostszym, przyjemniejszym i produktywniejszym. Niektóre pomagały ludziom nawiązywać kontakty i komunikować się, zdawało się więc, że będą dobrodziejstwem dla rosnącej liczby nowych demokracji. Taki obrót spraw po upadku Żelaznej Kurtyny wydawał się nadejściem nowej ery. Założycieli tych firm wychwalano niczym bohaterów, geniuszy oraz globalnych dobroczyńców, którzy niczym Prometeusz, nieśli dary od bogów dla ludzkości.

Przemysł technologiczny jednak zmieniał życie nie tylko dorosłych. Zaczął także ingerować w życie dzieci. Dzieci i nastolatkowie od połowy XX wieku coraz więcej czasu spędzały przed telewizorem, nowe technologie były wszelako znacznie wygodniejsze, spersonalizowane i bardziej angażujące niż cokolwiek, co istniało wcześniej. Rodzice przekonali się o tym szybko. U mnie nastąpiło to w 2008 roku, kiedy mój dwuletni syn opanował dotykowy interfejs mojego pierwszego iPhone’a. Wielu rodziców z zadowoleniem przyjęło do wiadomości, że smartfon lub tablet może na kilka godzin zająć uwagę dziecka. Jednak czy był on bezpieczny? Nikt tego nie wiedział, ale z racji, że wszyscy korzystali z tych technologii, uznano, że nie ma w tym nic złego.

Firmy nie przeprowadziły jednak badań nad wpływem ich produktów na zdrowie psychiczne dzieci i nastolatków ani nie udostępniły żadnych danych naukowcom badającym tę kwestię. Postawione w obliczu coraz większej liczby dowodów na to, że ich produkty są szkodliwe dla młodych ludzi, najczęściej uciekały się do wypierania, zakłamywania rzeczywistości czy kampanii marketingowych. Największymi winowajcami były firmy, które dążyły do maksymalizacji „zaangażowania” młodych ludzi, wykorzystując sztuczki psychologiczne, by utrzymać ich przy swoich produktach. „Łowiły” dzieci, gdy były najbardziej podatne, a ich mózgi gwałtownie przeprogramowywały się w odpowiedzi na napływające bodźce. Zaliczały się do nich firmy stojące za mediami społecznościowymi, czyniąc największe szkody wśród dziewcząt, oraz koncerny produkujące gry wideo i strony pornograficzne, które najmocniej zaatakowały chłopców. Tworząc sieć uzależniającego kontentu przyswajanego przez dzieci za sprawą oczu i uszu oraz marginalizując kontakt fizyczny i osobiste nawiązywanie więzi społecznych, firmy te zmieniły dzieciństwo oraz rozwój człowieka na trudną do wyobrażenia skalę. Najintensywniejszy okres przeprogramowywania przypadł na lata 2010–2015, ale opowiadana przeze mnie historia zaczyna się wraz z rozwojem podszytego lękiem i nadopiekuńczego rodzicielstwa w latach 80. XX wieku, a ciągnie się przez okres pandemii COVID-19 i trwa do dziś.

Jakie ograniczenia prawne nałożyliśmy na te firmy technologiczne? W Stanach Zjednoczonych, które narzucają normy w większości innych krajów, największym ograniczeniem jest ustawa Children’s Online Privacy Protection Act (Ustawa o Ochronie Prywatności Dzieci w Sieci, COPPA) uchwalona w 1998 roku. Wymaga, by dzieci poniżej 13. roku życia miały zgodę rodziców przed zawarciem umowy z firmą (warunki świadczenia usług) na udostępnianie danych i zrzeczenie się pewnych praw w momencie założenia konta. W ten sposób ustanowiono wiek „internetowej dorosłości” na 13 lat z powodów, które niewiele wspólnego mają z bezpieczeństwem lub zdrowiem psychicznym dzieci. Jednak treść tej ustawy nie wymaga od firm weryfikacji wieku. Jeśli dziecko zaznaczy pole zapewniające o tym, że jest w odpowiednim wieku (albo poda fałszywą datę urodzenia), może dotrzeć do niemal każdego zakątka Internetu bez wiedzy i zgody rodziców. Aż 40% amerykańskich dzieci w wieku poniżej trzynastego roku życia założyło konto na Instagramie, a mimo to od 1998 roku nie zaktualizowano prawa federalnego. (Wielka Brytania podjęła pewne wstępne kroki, podobnie jak niektóre amerykańskie stany)[1].

Niektóre z tych firm działają podobnie jak firmy produkujące wysoce uzależniające produkty tytoniowe i do wapowania, które obchodzą przepisy ograniczające reklamowanie wśród nieletnich. Możemy je też porównać do koncernów paliwowych, które walczyły z zakazem produkcji benzyny ołowiowej. W połowie XX wieku zaczęto gromadzić dowody na to, że setki tysięcy ton ołowiu emitowanego rocznie do atmosfery przez kierowców w samych Stanach Zjednoczonych zaburzają rozwój mózgu u dziesiątek milionów dzieci, upośledzając ich funkcje poznawcze i powodując wzrost wskaźników zachowań antyspołecznych. A mimo to koncerny paliwowe nadal produkowały, reklamowały i sprzedawały benzynę ołowiową.

Oczywiście, istnieje ogromna różnica pomiędzy dzisiejszymi wielkimi firmami mediów społecznościowych a — powiedzmy — wielkimi koncernami tytoniowymi z połowy XX wieku: korporacje rozwijające media społecznościowe tworzą produkty pożyteczne dla dorosłych, pomagające znaleźć informacje, pracę, przyjaciół, miłość i seks, ułatwiające zrobienie zakupów i polityczną aktywność, a także upraszczające życie na tysiąc innych sposobów. Większość z nas chętnie żyłaby w świecie bez tytoniu, ale media społecznościowe są znacznie bardziej cenione, pomocne, a nawet uwielbiane przez wielu dorosłych. Niektórzy dorośli mają problem z uzależnieniem od mediów społecznościowych i innej aktywności online, ale podobnie jak w przypadku tytoniu, alkoholu czy hazardu pozwalamy im podejmować samodzielne decyzje.

Nie dotyczy to jednak nieletnich. O ile układ nagrody w mózgu dojrzewa wcześniej, kora przedczołowa — mająca decydujące znaczenie w panowaniu nad sobą, odraczaniu gratyfikacji i odporności na pokusę — nie osiąga pełnego rozwoju aż do połowy trzeciej dekady życia, a szczególnie podatne są dzieci w wieku przed dojrzewaniem. W okresie dojrzewania stają się często społecznie nieśmiałe, łatwo ulegają presji rówieśników i są skutecznie przyciągane przez wszelka aktywność, która w ich odczuciu potwierdza ich akceptację w społeczeństwie. Nie pozwalamy dzieciom w wieku przed dojrzewaniem kupować tytoniu, alkoholu lub chodzić do kasyna. Koszty korzystania z mediów społecznościowych są szczególnie wysokie dla nastolatków, w porównaniu z dorosłymi, przy minimalnych korzyściach. Dajmy dzieciom najpierw dorosnąć na Ziemi, zanim wyślemy je na Marsa.


[1]        W Polsce stan prawny reguluje ustawa o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w Internecie z 2023 roku (przyp. tłum.).

Artykuł Dorastanie na Marsie [niepublikowany nigdzie indziej fragment książki] pochodzi z serwisu Nauka To Lubię.