Piractwo, straty i strachy: ile mitów mieści się w jednym wywiadzie?

Czy wiecie, że ściągając pirackiego e-booka narażacie się na niebezpieczeństwo? Tak twierdzi ekspert przepytywany w Gazecie Wyborczej. W dzisiejszym numerze jako „temat dnia” ukazał się obszerny wywiad Wojciecha Szota z Arturem Wojciechowskim, dyrektorem Centrum Cyberbezpieczeństwa Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Podoba mi się tytuł artykułu w sieci: „Skoro kradnie ktoś taki jak Zuckerberg, to jak mają nie kraść zwykli ludzie?”, ale już mniej wstęp: „Ściągasz ebooki z nielegalnych stron? Uważaj, mogą okazać się cyberbronią”. W wywiadzie pojawia się … czytaj dalej »

Kwi 14, 2025 - 23:39
 0
Piractwo, straty i strachy: ile mitów mieści się w jednym wywiadzie?

Czy wiecie, że ściągając pirackiego e-booka narażacie się na niebezpieczeństwo? Tak twierdzi ekspert przepytywany w Gazecie Wyborczej.

W dzisiejszym numerze jako „temat dnia” ukazał się obszerny wywiad Wojciecha Szota z Arturem Wojciechowskim, dyrektorem Centrum Cyberbezpieczeństwa Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Podoba mi się tytuł artykułu w sieci: „Skoro kradnie ktoś taki jak Zuckerberg, to jak mają nie kraść zwykli ludzie?”, ale już mniej wstęp: „Ściągasz ebooki z nielegalnych stron? Uważaj, mogą okazać się cyberbronią”.

W wywiadzie pojawia się kilka dość według mnie kuriozalnych tez i warto myślę je tutaj wyjaśnić.

Meta kradnie, kradniemy i my?

Zacznijmy od tego, że niedawno ujawniono, że firma Meta (właściciel Facebooka) używała do trenowania swojego LLM (podstawy narzędzi AI) e-booków z Library Genesis, w skrócie LibGen, czyli jednej z największych pirackich stron świata.

To, że wielcy gracze trenują swoje modele na e-bookach z różnych szemranych źródeł nie jest zaskoczeniem, już rok temu pisałem o podobnych oskarżeniach.

Ale tym razem na stronach dziennika The Atlantic pojawiła się… wyszukiwarka bazy LibGen, z sugestią, że z tych danych mogła korzystać firma Zuckerberga. I na świecie ruszyło oburzenie na giganta technologicznego.

W Polsce informację rozpropagował Rafał Hetman, którego post miał setki udostępnień.

Swoją drogą chyba nikt nie zrobił Library Genesis większej reklamy jak oburzeni autorzy, którzy masowo linkowali do wyszukiwarki, z hasłem „są tu nasze książki!”.

Od streszczenia afery z LibGen zaczyna się wywiad. Niestety, od razu dowiadujemy się rzeczy dziwnych.

Sama LibGen nie „posiada” plików. To strona zawierająca linki do torrentów, czyli plików z rozszerzeniem .torrent, które zawierają informacje o tym, skąd w sieci P2P pobierać dane. Użytkownik, znajdując serwis torrentowy, pobierając z niego taki plik i instalując na swoim komputerze program zwany klientem torrentów, może w kilka sekund zacząć udostępniać i pobierać, nielegalnie, książki, komiksy, czasopisma, artykuły naukowe czy audiobooki.

Owszem, LibGen i inne tego typu serwisy udostępniają torrenty, ale bez problemu można ściągnąć stamtąd pojedyncze e-booki. Czy pominięcie tego w wywiadzie miało zniechęcić do ew. sprawdzania przez czytelników, co tam można pobrać?

Znów „nielegalne pobieranie”

W wywiadzie pojawia się teza, którą branża lubi powtarzać.

Może oburzenie pisarzy faktem, że Meta trenuje swoją AI na ich – o zgrozo, ukradzionych złodziejom – dziełach, przełoży się na całe środowisko i może zrozumiałe stanie się to, że tego zjawiska nie można już bagatelizować i pomijać? Szczególnie dziś, gdy możliwość nielegalnego pobierania plików z przestępczych źródeł w internecie może być wykorzystana jako realna broń przeciwko nam samym.

Potrzebujemy też edukacji i prewencji. Za często działamy pod wpływem impulsu, jako reakcja na incydent. Cenne byłoby unaocznienie tego, że utwór kultury to nie jest jakiś tam kolejny plik, a efekt pracy wielu osób. Jeżeli go ściągamy z nielegalnego źródła, czyli po prostu kradniemy, to okradamy nie tylko twórcę, ale wszystkich, którzy przy powstaniu tego dzieła pracowali

Warto powtórzyć. Udostępnianie e-booków jest nielegalne, może być karane i bywa karane, ale samo pobieranie nielegalne nie jest.

Przypomnijmy art. 23. ustawy o prawie autorskim:

Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego.

Zresztą o dozwolonym użytku wzmianka w wywiadzie jest.

Owszem, jest to naganne moralnie, jeśli ktoś ściąga e-booka, którego mógłby kupić, to pozbawia dochodu wszystkich, którzy się do jego powstania przyczynili. Ale nie można go za to ścigać. Wyjątkiem są torrenty czy sieci p2p, gdzie pobierając zwykle sami też coś udostępniamy.

Znów kolosalne (a wirtualne) straty

Ale kto dzisiaj korzysta z torrentów? Prowadzący wywiad Wojciech Szot zauważa:

— Jako nastolatek korzystałem z programów P2P takich jak Kazaa i eMule. Wydawało mi się, że wraz z upowszechnieniem się serwisów streamingowych, problem piractwa mocno zmalał. Twórcy serwisów abonamentowych i streamingowych sami podkreślali, że tani dostęp do ebooków czy muzyki jest rozwiązaniem na piractwo.

Na to jednak dostaje odpowiedź, że ruch na serwisach z torrentami wcale nie maleje i co gorsza – nikt się tym nie interesuje – choć według mojej wiedzy, wydawcy aktywnie od dawna walczą z nielegalnym udostępnianiem, udało się np. doprowadzić do zamknięcia paru warezowych forów.

Blisko sześć lat szukałem instytucji i osób, które są zainteresowane tematem i aktywnie włączą się w zwalczanie piractwa. Dopiero niedawno Polska Izba Książki zareagowała na zagrożenie. Zostałem zaproszony do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na spotkanie Zespołu ds. pola literackiego.

Prezentując tematykę piractwa, pokazałem tam, jak wygląda proces nielegalnej dystrybucji audiobooków przez jednego zaledwie użytkownika, który tylko od września 2024 r. do marca 2025 r. udostępnił w sieci 6250 audiobooków.

Wartość tych plików — gdyby ktoś chciał je kupić — to ponad 312 tys. zł. Biorąc pod uwagę użytkowników, którzy ściągnęli te pliki, dochodzimy do 7 mld zł potencjalnych strat lub utraconych zysków i niezapłaconych podatków.

W wydaniu papierowym te „miliardowe straty” trafiły nawet do ramki pod tekstem.

To jest ulubiona sztuczka wszystkich, którzy straszą nas piractwem. Liczą udostępnienia i pobrania plików, mnożą przez cenę detaliczną, no i wychodzi ogromna strata, którą rozgłasza branża wydawnicza.

Już 7 lat temu omawiałem raport renomowanej firmy Deloitte, której wyszło, że Polacy wydają co roku 144 mln złotych na… nielegalny dostęp do książek, a 153 mln – prasy. Pokazywałem absurdalność tych kwot – znacznie wyższych niż wielkość rzeczywistego rynku e-booków i e-prasy w Polsce.

Kiedyś skutecznie te wyliczenia wyśmiewał serwis Strata Kazika (linkuję do Web Archive), gdzie można było się dołożyć do wirtualnych strat naszych ulubionych artystów.

Pamiętaj, kopiowanie to kradzież!

Za każdym razem, kiedy kopiujesz płytę swojego ulubionego artysty, pozbawiasz go części należnego mu dochodu. Wielkość tej straty można łatwo określić, mnożąc liczbę wykonanych kopii przez cenę detaliczną płyty. Nasz sprytny plan polega na automatycznym robieniu kolejnych kopii albumu „Hurra”. Kiedy kończy nam się miejsce na dysku, po prostu usuwamy stare kopie, by zrobić miejsce na następne.

Uznaliśmy, że to najprostszy sposób, żeby kogoś ograbić na dużą kasę. Wystarczy, że będziemy w kółko kopiować muzykę (w tym przypadku płytę „Hurra” Kultu – 27,99 zł za sztukę w sklepie SP Records), a strata Kazika szybko osiągnie takie rozmiary, że po podziale łupu wszyscy zostaniemy bogaczami.

Liczba pobrań może coś mówić na temat zainteresowania, ale mówi niewiele na temat potencjalnych strat, bo nie wiemy, ile osób dokonałoby zakupu, gdyby kopia „piracka” nie była dostępna.

A co ze znakami wodnymi?

Wojciech Szot zauważa:

— Opowiem tobie i czytelnikom o pewnym kuriozum. Biblioteka na warszawskim Mokotowie wypożycza ebooki. Wystarczy się zarejestrować w systemie. Fajnie, tyle że biblioteka wysyła taki plik mailem, z informacją, że po 30 dniach mam go usunąć. Pliki — sprawdziłem — nie mają zaszytej żadnej informacji o mnie jako wypożyczającym. Za to mają kod umożliwiający zidentyfikowanie źródła zakupu takiego pliku przez samą bibliotekę.

Zastanawiam się, kiedy wydawcy odkryją, że ich przychody wyciekają nie tylko przez kreatywne podejście firm abonamentowych, ale również przez dezynwolturę niektórych bibliotek.

Jeśli rzeczywiście tak jest, że biblioteka wysyła pliki mailem, no to bez wątpienia łamie licencję na której e-booka nabyła, chyba że są to jakieś nieznane mi typy umów bezpośrednio z wydawcami.

Jak dobrze wiemy, w Polsce e-booki sprzedawane są bez zabezpieczeń DRM, natomiast zazwyczaj stosuje się znaki wodne, którymi zabezpieczane są e-booki kupowane w księgarniach. Jeśli więc taki e-book z biblioteki gdzieś wycieknie, to przynajmniej teoretycznie powinien mieć ukryty znak wodny kupującego, bo chyba gdzieś go musieli kupić. I wtedy łatwo byłoby dojść, kto był tym oryginalnym nabywcą.

Tutaj zgodzę się z Arturem Wojciechowskim:

Watermarking używany w Polsce do zabezpieczania ebooków jest nieskuteczny, ignorowany i łatwy do obejścia.

Bo faktycznie, z tego co wiem, wydawcy nie ścigają udostępniających na podstawie znalezionych w e-bookach danych kupującego, bardziej skupiając się na zamykaniu np. grup facebookowych, gdzie kwitnie wymiana. Czy rozwiązaniem byłby powrót do DRM? Nie, bo popularne systemy są dość łatwo łamane. Nie mówiąc o tym, ilu czytelników byśmy od razu wykluczyli, bo ich czytnik byłby niekompatybilny ze stosowanymi zabezpieczeniami. Przechodziliśmy tę dyskusję w Polsce kilkanaście lat temu.

Historie o niebezpiecznych e-bookach

Czytałem dalej wywiad i unosiłem coraz bardziej brwi. Na przykład przy takiej wypowiedzi eksperta z rzeszowskiej uczelni:

Rzadko kiedy myśli się o tym, jak bardzo strony takie jak LibGen, zawierające odnośniki do milionów rozmieszczonych na całym świecie plików, są niebezpieczne.

Piracki plik to idealny nośnik współczesnej broni cyfrowej, a niewiedza użytkowników są najlepszymi jej dystrybutorami. Łatwo jest dokleić do takiego pliku wrogie nam oprogramowanie.

Nie można więc pomijać tego, że piractwo jest także zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa i tego, jakie daje możliwości na gruncie wojskowym. Wniosek? Walka z piractwem leży w polskim interesie militarnym. Gdybyśmy lepiej o to dbali, może nie byłoby polskich książek w tej bazie, a co za tym idzie – Meta nie mogłaby użyć ich do trenowania swojej sztucznej inteligencji. A my byśmy się nie zastanawiali, czy pirackie ebooki mogą być cyberbronią

Zaraz, ściągnę z pirackiej strony plik EPUB, który wgram na czytnik, w jaki sposób ma on mi zaszkodzić? EPUB czy PDF nie jest plikiem wykonywalnym, który może zawierać złośliwy kod.

Prowadzący wywiad, podobnie jak ja, troszkę nie dowierza:

— Czy są jakieś dowody, że obce służby mogą przez torrenty narobić szkód? Nie tylko państwu, ale także jednostkom.

— To nie muszą być od razu służby, ale zwykli cyberprzestępcy. Taki zmodyfikowany plik może doprowadzić do infekcji twojego komputera prywatnego, firmowego czy uczelnianego. […]

Niestety — powtórzę po raz kolejny — nie mamy badań i nie wiemy, jakiej skali to dotyczy. Mamy syndrom wyparcia. Nie przeciwdziałamy, bo udajemy, że wszyscy jesteśmy legalni albo że nie ma takiego problemu.

Czyli całą tezę o szkodliwości e-booków ekspert opiera o własne przekonanie, bo nie ma przypadków, aby takie serwisy zarażały komputery użytkowników. A skoro są używane masowo, to chyba byłoby o tym słychać?

Niebezpieczne owszem, może być samo korzystanie z niektórych serwisów pirackich. W dawnych czasach, gdy królowały jeszcze tzw. binarki (czyli grupy Usenetowe z plikami), bardzo często zamiast filmów, programów czy e-booków były tam pliki RAR zawierające pliki wykonywalne z wirusami. No, a samo poruszanie się po tych stronach stanowiło czasami ryzyko kliknięcia w coś, co przeniesie do zainfekowanej strony. Brak jednak dowodów, aby dotyczyło to LibGena czy podobnych serwisów, a tym bardziej ludzi udostępniających sobie pliki na Facebooku.

Podsumowanie

Zdecydowałem się na taką dość długą polemikę z wywiadem, o którym może za trzy dni nie będzie nikt pamiętał, ale z drugiej strony – może ktoś na jego podstawie wyrobi sobie błędne opinie o tym, jak wygląda piractwo i jak z nim walczyć.

Piractwo jest niewątpliwie zjawiskiem, które szkodzi rynkowi książki, szkodzi twórcom, ostatecznie też czytelnikom, bo twórca, który nie sprzedaje dostatecznej liczby książek, poszuka stabilniejszego zajęcia.

Ale jak pisałem jeszcze w 2020 – istnieje bardzo wiele mitów wokół piractwa, a które branża wydawnicza czy też rozrywkowa lubi powtarzać, aby promować korzystne dla siebie rozwiązania. No i ten wywiad dość bezrefleksyjnie część tych mitów powtarza, dodając kolejne – jak choćby te o „niebezpieczeństwie” e-booków.

Zresztą czytelnicy Wyborczej nie dali się chyba wrobić, bo w komentarzach mamy wytknięcia tych czy innych niedopowiedzeń.

Na przykład tego, jak wiele „pirackich” książek skanują i udostępniają wolontariusze, bo oryginały wpadły w „czarną dziurę” 70 lat ochrony praw autorskich od czasu śmierci autora. Tę ochronę wywalczyły sobie wielkie koncerny z Disneyem na czele, tymczasem tysiące pozycji wydanych w czasach PRL kiśnie gdzieś w bibliotekach, bo nie mają potencjału komercyjnego, aby ktokolwiek chciał je wznowić w formie elektronicznej.

Pisałem o tym szerzej w artykule Wszystkie nasze pirackie hipokryzje – oto ktoś na Chomikuj wrzucił skany Młodego Technika z lat 70., które mogę sobie teraz czytać wygodnie na kolorowym czytniku. Ten ktoś łamie prawo. Ale czy ja okradam autorów? Przecież nikt nigdy by tego nie wydał dzisiaj. Prawo autorskie od lat nie potrafi poradzić sobie z utworami osieroconymi i takimi bez potencjału komercyjnego.

W komentarzach pojawia się też długa wypowiedź znanego mi zresztą profesora i edytora Wikipedii, który zwraca uwagę na to, że „LibGen i podobne projekty są masowo używane w świecie naukowym”. Wielu naukowców nie stać po prostu na kupowanie publikacji naukowych, więc proszą o nie autorów czy znajomych, którzy mają dostępy do odpowiednich baz.

Pozostaje zapytać, dlaczego Wyborcza opublikowała wywiad, który wprowadza tyle zamieszania i spogląda na zjawisko dość jednostronnie?

No cóż, wzmożenie dotyczące AI jest cały czas dość duże – a ostatnio dochodzi jeszcze słowo „bezpieczeństwo” odmieniane przez wszystkie przypadki. A połączenie AI z cyberbezpieczeństwem to już murowany temat na publikację.