Trzy ekstremalnie tanie urządzenia, które odmieniły mój dom. Wydałem na nie łącznie 150 zł
W życiu miewam zmienne, niekiedy nietypowe priorytety. Ale jeden utrzymuje się względnie stale przez całe moje dorosłe życie – wygoda. A że niemal od małego jestem gadżeciarzem, połączenie tych dwóch obszarów prowadzi w moim domu do oczywistej sytuacji. Elektroniki, mniej lub bardziej potrzebnej, mam w swoich czterech kątach zdecydowanie za dużo. Duża część leży, po […] Artykuł Trzy ekstremalnie tanie urządzenia, które odmieniły mój dom. Wydałem na nie łącznie 150 zł pochodzi z serwisu ANDROID.COM.PL - społeczność entuzjastów technologii.


W życiu miewam zmienne, niekiedy nietypowe priorytety. Ale jeden utrzymuje się względnie stale przez całe moje dorosłe życie – wygoda. A że niemal od małego jestem gadżeciarzem, połączenie tych dwóch obszarów prowadzi w moim domu do oczywistej sytuacji. Elektroniki, mniej lub bardziej potrzebnej, mam w swoich czterech kątach zdecydowanie za dużo. Duża część leży, po upłynięciu początkowej fascynacji, gdzieś w kartonie i prawdopodobnie już na zawsze tam zostanie.
Ale istnieją urządzenia, często proste, których przydatność okazała się tak duża, że towarzyszą mi codziennie. I często są na tyle uniwersalne, że pełnią kilka ról, ewoluujących wraz z moją życiową sytuacją. W tym wszystkim najlepsze jest jednak to, jak niewiele na nie wydałem. Bo sami przyznacie, że zwłaszcza w dzisiejszych czasach, 150 zł nie na jedno, a na kilka urządzeń, to uczciwa cena.
Co to jednak za sprzęty, dlaczego je kupiłem i jak realnie zmieniły moją codzienność?
Elektryczna waga kuchenna
Zacznę od sprzętu, który towarzyszy mi najdłużej… a który po kilku latach ostatnio odmówił już posłuszeństwa i wymagał wymiany na nowy, równie tani model. Kuchenna waga od samego początku wykorzystywana była u mnie codziennie, bo ogólnie rzecz ujmując – gotuję sporo. Czy to dla siebie, czy razem z żoną, czy to dla psa. Precyzyjne odmierzanie porcji czy składników oczywiście jest możliwe i bez wykorzystania elektroniki, ale dopóki nie zdecydowałem się na cyfrowy wyświetlacz, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrafi on ułatwić życie. I przyśpieszyć to, co dzieje się w kuchni. Ostatnio, wraz z pojawieniem się nowego członka rodziny, dodatkowo pozwala na prostsze przygotowywanie mieszanek mleka, bo jak się okazuje – miarki na butelkach różnych producentów potrafią funkcjonować w całkowicie różnych metrycznych rzeczywistościach.
Model, na który postawiłem za pierwszym razem, jak i ten, który kupowałem ostatnio, jest naprawdę prosty. Obsługuje kilka jednostek, pozwala tarować i oferuje łącznie trzy miejsca po przecinku. Podstawa podstaw, ale w codziennym życiu w zupełności to wystarcza. I choć nadal zdarza mi się niekiedy odmierzać coś na oko, czy „na łyżki”, to wraz z pojawieniem się elektrycznej wagi w mojej kuchni, zauważyłem spory progres w każdym aspekcie domowego gotowania. Jeśli do tej pory, tak jak ja kiedyś, uważaliście, że takiego urządzenia nie potrzebujecie – zwyczajnie się mylicie. To jak gotowanie w dwóch różnych epokach, ale człowiek przekonuje się o tym, dopiero gdy „liźnie” praktyki. Jedne z lepiej wydanych 20 złotych w moim życiu.
Adapter micro USB na USB-C
Jak w domu każdego szanującego się gadżeciarza z nieco większym stażem, mam u siebie sporo urządzeń jeszcze sprzed złotych czasów uniwersalizacji i standaryzacji wejść ładowania. Unię Europejską można krytykować za wiele spraw, ale podjęte przez instytucje działania mające na celu ujednolicenie końcówek oraz wejść – to jedna z najlepszych prawnych inicjatyw czasów współczesnych. Ale nie o polityce tu będzie, a o tym, że w wielu domach nadal zalega w końcu sporo funkcjonalnego sprzętu, który nie posiada USB-C. W takiej sytuacji mamy tak naprawdę dwie ścieżki do wyboru – albo wymieniamy sprzęt na taki, który działa już w jedynym słusznym standardzie… albo zaczynamy zabawę z końcówkami.
Ja wybrałem to drugie, bo to opcja zwyczajnie dużo tańsza. Oczywiście część osób w takiej sytuacji trzyma kilka ładowarek lub decyduje się na kable z wymiennymi końcówkami, ale z mojej perspektywy to rozwiązanie dużo mniej… eleganckie? Wolę ograniczać liczbę wyciągniętych ładowarek czy żonglerkę kablami – jedna ładowarka i jeden kabel to optimum. I na utrzymanie tego stanu pozwalają proste adaptery starszych portów USB na USB-C.
Koszt jest niewielki, a pozwalają transformować starsze sprzęty w takie, które spokojnie podepniesz do tej samej ładowarki co nowy telefon. W moim przypadku rotacja „ładowarkowa” obejmuje iPhone’a 2024 roku, latarkę z 2022 roku, czytnik Kindle Oasis z 2019 roku, bezprzewodowy głośnik JBL z 2021 roku. Poza iPhonem 15 – żaden z tych sprzętów domyślnie nie obsługuje USB-C. Ale dzięki adapterowi, który w każdym z tych sprzętów trzymam dopięty „na stałe” – mogę je wpiąć do tego samego punktu ładowania w dowolnym momencie, a z uwagi na specyfikę ich używania – nie potrzebuję też, aby były naładowane w kilka minut. Z adapterem trwa to nieco dłużej, ale w moim przypadku – kompletnie nie jest to problemem.
Czy da się to zrobić taniej, wymieniając cały czas kable? Oczywiście, że tak, ale na promocji kupując trzy adaptery, zapłaciłem za nie łącznie 30 złotych. To naprawdę niewielka cena za wygodę.
Kamera wewnętrzna
Na sam koniec zostawiłem sobie sprzęt z całej stawki najdroższy, bo w momencie zakupu kosztujący mnie 99 złotych. W porównaniu do reszty – sporo, ale absolutnie nie żałuję. Początkowo, kamerę wewnętrzną kupiłem przede wszystkim dla spokoju ducha – wychodząc, często zastanawiałem się, czy w domu wszystko w porządku, czy wszystko zostało wyłączone, czy nic się nie stało lub, czy nikt się nie włamał.
Od kiedy założyłem u siebie alarm, to ostatnie wprawdzie z listy można wykreślić, ale funkcja mojej domowej kamery ewoluowała na przestrzeni lat. Wykorzystuję ją teraz do monitorowania tego, co robi pies, gdy muszę zostawić go samego na kilka godzin… a gdy w domu jestem, pełni często funkcję elektronicznej niani i pozwala doglądać śpiącego niemowlaka, gdy akurat ani ja, ani żona nie możemy przebywać w tym samym pokoju co dziecko.
Oczywiście, gdybym kupował elektroniczną nianią, będącą w gruncie rzeczy zwykłą kamerą, ale dedykowaną niemowlakom (głównie poprzez inny wygląd) – zapłaciłbym za nią 3x, może i 4x więcej. Wydatek bez sensu, bo dokładnie tę samą funkcję spełnić może sprzęt „zwykły” z rejestracją ruchów, poglądem, komunikacją dwustronną ze smartfonem oraz możliwością obrotu o 360 stopni. A o taki na rynku nietrudno, a i promocje trafiają się w tej kategorii dość często. Wewnętrzny domowy monitoring, jeśli dysponujecie kilkoma pokojami naprawdę zmienia życie… i jeśli lubicie wiedzieć, co się w domu dzieje, nawet wtedy, gdy was w danym miejscu nie ma – nie powinniście się zastanawiać nad zakupem ani chwili.
źródło: oprac. własne, zdjęcie otwierające: Esperanza / LogiLink / Tapo / materiały prasowe (montaż własny)
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.
Artykuł Trzy ekstremalnie tanie urządzenia, które odmieniły mój dom. Wydałem na nie łącznie 150 zł pochodzi z serwisu ANDROID.COM.PL - społeczność entuzjastów technologii.