Szeregowiec Andor szukający Nowej nadziei. Recenzja 2. sezonu serialu Andor
Andor doleciał do finału 2. sezonu. To również zwieńczenie całej historii, będącej pomostem do Łotra 1. Nie będzie części dalszej, więc mogę ocenić kompletny produkt. Zapraszam do recenzji. Czy Tony Gilroy to „Nowa nadzieja” dla franczyzy Gwiezdnych Wojen? Uniwersum Star Wars spod logo Disneya to linia pochyła. Są produkcje bardzo dobre (1. sezon The Mandalorian, Załoga rozbitków), niepotrzebne (Księga Boby Fetta) ale również niezwykle nieudane, takie jak Obi-Wan Kenobi czy Akolita, niewykorzystująca swojego potencjału na ciekawą opowieść. Jest też prequel filmowego Łotra 1, czyli Andor, którego pierwszy sezon mnie pozytywnie zaskoczył. Andor – recenzja 2. sezonu To zupełnie inne Gwiezdne Wojny. Bez mieczy świetlnych, lukrowanych kadrów, czy nawet przewodniego motywu muzycznego. To kino wojenne – szare, brudne i wchodzące w struktury Imperium od środka. Nawiązania do III Rzeszy nigdy nie były tak namacalne. I ja byłem bardzo ciekawy, co twórcy zaserwują nam w 2. sezonie. Czekaliśmy aż 3 lata, aby zobaczyć kolejne przygody Andora Cassiana i polityczne zagrywki po obu stronach barykady. Na początku warto wspomnieć o nowym modelu wypuszczania odcinków. Szybko przeleciał mi ten czas, bo co tydzień otrzymaliśmy aż 3 odcinki. Cztery tygodnie i po wszystkim. Ciekawa, dosyć niespotykana forma. Z jednej strony – ma to sens fabularny, bo między kolejnymi partiami są spore skoki czasowe, a z drugiej – przygoda z Andorem zbyt szybko się zakończyła. Nie owijając w bawełnę – to świetna produkcja i zaryzykuje stwierdzenie, że to nie tylko najlepszy serial z uniwersum Star Wars, ale przebijający nawet cenione filmy. Śmierć, wojna, szpiedzy i brak bezczelnego fanserwisu To są właśnie Gwiezdne Wojny dla dojrzałego widza. Świetnie uzupełnienie historii i sprawny pomost do Łotra 1, ale również Nowej Nadziei. Nie doświadczymy bezczelnego fanserwisu. Tutaj nie ma miejsca na Rycerzy Jedi, pojedynki na miecze świetlne, a politykę, kino szpiegowskie i głębokie wejście w struktury zarówno Imperium, jak i Rebeliantów. Pierwszy sezon dał nam przedsmak, że twórcy nie patyczkują się z widzem. Już tam było zaznaczone, że jesteśmy w świecie, w którym nie jest zawsze przyjemnie. To cierpienie, śmierć i mroczne zaułki galaktyki pełne szemranych typów, gdzie nie trudno znaleźć domy publiczne. Po raz pierwszy w Gwiezdnych Wojnach padają takie słowa, a w drugim sezonie twórcy poszli o krok zaskakując próbą gwałtu. Można zadać pytanie, czy takie elementy są tak naprawdę potrzebne? Pozornie nic one nie wnoszą do fabuły, ale wpływają na ukazanie świata przedstawionego. To wojna, a na wojnie przyjemnie nie jest. Twórcy pokusili się o realizm (jak na standardy kina Sci-fi) do tego stopnia, że nawet szturmowcy nie są bezmyślnymi NPC-ami i potrafią celnie strzelić. Świat memów staje na głowie. To niezwykle barwne Gwiezdne Wojny, które nie są czarno-białe. Mam na myśli, że każdy z tych bohaterów jest niejednoznaczny. To polityczne zagrywki, w których część osób trafiła przypadkowo lub działa pod presją swojego stanowiska. Nawet postaci, które z początku wydają się nam złe, potrafią zaskoczyć decyzją lub intymnym, pełnym empatii dialogiem. Strona rebeliantów czy osoby na wyższych stanowiskach też nie zawsze postępują moralnie. Jak w prawdziwym życiu. Na wojnie każdy toczy bój o swoje życie, ale też nie każdy chce walczyć o „sprawę”. Wielowymiarowa opowieść, która jest bardzo sprawnie poprowadzona od początku do końca. Andor nieoczywistymi postaciami stoi Serial Tony'ego Gilroya to przede wszystkim świetnie wykreowane postaci. Diego Luna stworzył bohatera, który cały czas przechodzi przemiany. Andor Cassian to człowiek z krwi i kości, który często wątpi w działania rebeliantów, nie widzi sensu w walkę, ale finalnie nie jest w stanie odpuścić. Stellan Skarsgård jako Luthen Rael również daje popis aktorski. Kolejna z interesujących postaci, którego działania też są mocno dyskusyjne. Po drugiej stronie mamy genialnego Kyle'a Sollera jako Syrila Karna oraz Denise Gough w roli Dedra'y Meero. Pojawienie się w paru momentach Saw Gerrery, to nawiązanie do Che Guevary, dające nam dodatkowy aspekt rebeliantów, kryjących się po krzakach, gdzie ich szalony przywódca to niebezpiecznie balansowanie między złem a dobrem. Oni wszyscy są bardzo nieoczywiści, zarazem ludzcy, a decyzje scenarzystów zaskakują w paru momentach. Mam wrażenie, że tylko Ben Mendelsohn jako Orson Krennic to bohater o jawnych intencjach. Andor nie jest serialem nastawionym na akcje, pełną wybuchów, pościgów i strzelanin. Oczywiście są momenty wpisujące się w gatunek wojennego kina akcji Sci-fi, ale twórcy skupiają się na czymś zupełnie innym. To zagrywki polityczne, szpiegowanie wroga i ukazanie zarówno zwykłych, przestraszonych mieszkańców, walczących rebeliantów jak i surowych dowódców Imperium. Jest też miejsce dla wyższych sfer, gdzie zaskakująca jest scena wesela i muzyki w stylu techno. Rzecz absolutnie świeża dla świata Gwiezdnych Wojen. Andor zaskakuje na każ

Andor doleciał do finału 2. sezonu. To również zwieńczenie całej historii, będącej pomostem do Łotra 1. Nie będzie części dalszej, więc mogę ocenić kompletny produkt. Zapraszam do recenzji. Czy Tony Gilroy to „Nowa nadzieja” dla franczyzy Gwiezdnych Wojen?
Uniwersum Star Wars spod logo Disneya to linia pochyła. Są produkcje bardzo dobre (1. sezon The Mandalorian, Załoga rozbitków), niepotrzebne (Księga Boby Fetta) ale również niezwykle nieudane, takie jak Obi-Wan Kenobi czy Akolita, niewykorzystująca swojego potencjału na ciekawą opowieść. Jest też prequel filmowego Łotra 1, czyli Andor, którego pierwszy sezon mnie pozytywnie zaskoczył.
Andor – recenzja 2. sezonu

To zupełnie inne Gwiezdne Wojny. Bez mieczy świetlnych, lukrowanych kadrów, czy nawet przewodniego motywu muzycznego. To kino wojenne – szare, brudne i wchodzące w struktury Imperium od środka. Nawiązania do III Rzeszy nigdy nie były tak namacalne. I ja byłem bardzo ciekawy, co twórcy zaserwują nam w 2. sezonie. Czekaliśmy aż 3 lata, aby zobaczyć kolejne przygody Andora Cassiana i polityczne zagrywki po obu stronach barykady. Na początku warto wspomnieć o nowym modelu wypuszczania odcinków. Szybko przeleciał mi ten czas, bo co tydzień otrzymaliśmy aż 3 odcinki. Cztery tygodnie i po wszystkim. Ciekawa, dosyć niespotykana forma. Z jednej strony – ma to sens fabularny, bo między kolejnymi partiami są spore skoki czasowe, a z drugiej – przygoda z Andorem zbyt szybko się zakończyła. Nie owijając w bawełnę – to świetna produkcja i zaryzykuje stwierdzenie, że to nie tylko najlepszy serial z uniwersum Star Wars, ale przebijający nawet cenione filmy.
Śmierć, wojna, szpiedzy i brak bezczelnego fanserwisu
To są właśnie Gwiezdne Wojny dla dojrzałego widza. Świetnie uzupełnienie historii i sprawny pomost do Łotra 1, ale również Nowej Nadziei. Nie doświadczymy bezczelnego fanserwisu. Tutaj nie ma miejsca na Rycerzy Jedi, pojedynki na miecze świetlne, a politykę, kino szpiegowskie i głębokie wejście w struktury zarówno Imperium, jak i Rebeliantów. Pierwszy sezon dał nam przedsmak, że twórcy nie patyczkują się z widzem. Już tam było zaznaczone, że jesteśmy w świecie, w którym nie jest zawsze przyjemnie. To cierpienie, śmierć i mroczne zaułki galaktyki pełne szemranych typów, gdzie nie trudno znaleźć domy publiczne. Po raz pierwszy w Gwiezdnych Wojnach padają takie słowa, a w drugim sezonie twórcy poszli o krok zaskakując próbą gwałtu. Można zadać pytanie, czy takie elementy są tak naprawdę potrzebne? Pozornie nic one nie wnoszą do fabuły, ale wpływają na ukazanie świata przedstawionego. To wojna, a na wojnie przyjemnie nie jest. Twórcy pokusili się o realizm (jak na standardy kina Sci-fi) do tego stopnia, że nawet szturmowcy nie są bezmyślnymi NPC-ami i potrafią celnie strzelić. Świat memów staje na głowie. To niezwykle barwne Gwiezdne Wojny, które nie są czarno-białe. Mam na myśli, że każdy z tych bohaterów jest niejednoznaczny. To polityczne zagrywki, w których część osób trafiła przypadkowo lub działa pod presją swojego stanowiska. Nawet postaci, które z początku wydają się nam złe, potrafią zaskoczyć decyzją lub intymnym, pełnym empatii dialogiem. Strona rebeliantów czy osoby na wyższych stanowiskach też nie zawsze postępują moralnie. Jak w prawdziwym życiu. Na wojnie każdy toczy bój o swoje życie, ale też nie każdy chce walczyć o „sprawę”. Wielowymiarowa opowieść, która jest bardzo sprawnie poprowadzona od początku do końca.Andor nieoczywistymi postaciami stoi

Andor zaskakuje na każdym kroku

Czy jest „Nowa nadzieja” dla uniwersum Star Wars?
